niedziela, 6 października 2019

ĄŻŹŚĆĘŃŁĘcocped

Zażółć gęślą jaźń. tekst tekst tekst  tekst  tekst  tekst


Wysoka i wyniosła. Tak można było opisać wiktoriańską willę na pierwszy rzut oka. Ściany z czerwonej cegły, która w niektórych miejscach straciła już swoją intensywną barwę. Półokrągły ryzalit, który ciągnął się od piwnicy aż po sam strych. Zardzewiałe rynny, które wyglądały, jak gdyby zaraz miały odpaść od posiadłości i stoczyć się ze wzgórza, na którym stał budynek. Wysokie okna zakończone łagodnym łukiem, czekające na nowe firany, które zapewnie niebawem zostaną w nich powieszone. Na około wszystkiego stare wierzby, które teraz przypominały upiory z bajek, kiedy były bez liści.
Dziewczyna wzdrygnęła się, kiedy nieprzyjemny, północny podmuch owiał jej wyjątkowo drobną sylwetkę. Owinęła się szczelniej czerwono-pomarańczowym szalikiem, który wydziergała jej świętej pamięci babcia przed trzema laty, kiedy jeszcze ta żyła. Pogoda dziś nie dopisywała, ciemne chmury zwiastowały na deszcz, wiatr poruszał witkami drzew, wprawiając je w ruch.
- Firma przeprowadzkowa powinna być pod wieczór, w tym czasie możemy rozejrzeć się po domu - oznajmiła jej mama, zakluczając samochód.
- Nie możemy wrócić do Liverpoolu? Nie chcę tu mieszkać. - Mruknęła blondynka, poprawiając na ramieniu mały plecak, w którym miała kilka książek i słuchawki.
- Przerabiałyśmy to już, Ruth. Musiałyśmy się przeprowadzić, dostałam nową pracę.
- To ty musiałaś się przeprowadzić, ja mogłam zostać z tatą.
- Ojciec non stop jest w delegacjach, jak ty sobie to niby wyobrażasz? Było ustalone, że będziesz mieszkać ze mną. Twoje dąsy i humorki są tu nie potrzebne, droga panno.
- Cokolwiek. - Wywróciła oczami.
Kompletnie nie rozumiała, czemu nie mogła zostać w Liverpoolu. To było jej rodzime miasto, gdzie urodziła się i wychowała. Miała tam trójkę prawdziwych przyjaciół, z którymi znała się od przedszkola. A teraz musiała przeprowadzić się tu - do Barforth, dlatego, że jej rodzice postanowili się rozwieść, a ona nie mogła zostać z ojcem, ponieważ ten pracował w korporacji i ciągle był na wyjazdach. Jakgdby jej ignorandzka matka zamiast znaleźć pracę gdzieś nieopodal poprzedniego miejsca zamieszkania musiał wywozić ją całe sto sześćdziesiąt mil od całego jej poprzedniego życia na jakąś pożal się boże wieś.
Przeszły przez zaroszoną trawę na ganek. Kiedy postawiły stopy na stopniach, te niebezpieczne zaskrzypiały, ale - oczywiście - kobieta zbyła to słowami "Najwyżej wymieni się deski. Zostało nam jeszcze trochę z kupna domu". Choć Ru doskonale wiedziała, że tak naprawdę Elizabeth jeszcze dziś zadzwoni do byłego męża ze skargą i będzie mu narzekać, póki ten nie zgodzi przelać jej pieniędzy. Bo takim typem osoby była jej matka - chciała, aby wszystko przychodziło jej łatwo, bez skrupułów, nie wstydziła się wyciągać rąk po pieniądze, choć sama miała całkiem dobrze płatną pracę jako nauczycielka języka angielskiego.
Zgrzyt zamka przywrócił drobną blondynkę do rzeczywistości. Przekroczyły próg domu, zastając masę kurzu i białe prześcieradła, które były położone na meblach. Ruth nacisnęła na włącznik, z ulgą widząc jak zapala się żarówka w salonie. Patrząc na dom miała obawy, czy aby na pewno instalacje będą działać.
- Idź się rozejrzyj, ja zacznę zdejmować prześcieradła. Moja sypialnia to ta nad salonem, ty możesz wybrać sobie dowolny pokój. - Odrzekła kobieta, biorąc się za zdejmowanie płóciennego materiału z komody.
Dziewczyna udała się na górę, przy okazji podziwiając rzeźbione schody. Zaczęła się zastanawiać, skąd jej rodzice wzięli pieniądze na ten dom. Nie byli jakoś bardzo zamożni, a Ru była pewna, że takie domy nie są tanie. Co prawda Elizabeth wspominała jej coś o tym, że trafiła im się "wyjątkowa okazja", bo poprzedni właściciel chciał za wszelką cenę pozbyć się nieruchomości, ale nastolatka nie wierzyła w to, że jedynie chęć szybkiej sprzedaży była powodem niskiej ceny. Gdyby tak było, ktoś inny z całą pewnością także zainteresował się domem.
Na pierwszym piętrze blondynka nie znalazła nic ciekawego - wszystkie pomieszczenia były bezpłciowe i żadne nie przyciągnęło jej uwagi. No, może to, w którym znalazła martwą mysz. Ale tamtego pokoju na pewno nie chciała.
Weszła po kolejnych schodach - te jednak były trochę mniej zdobione, ale nadal robiły wrażenie. Na samej górze znajdowały się jedynie dwa pomieszczenia. Pierwsze okazało się zamknięte, ale Ru jedynie wzruszyła ramionami, choć cichy głosik w jej głowie mówił jej, aby zajrzała tam później i przekonała się, co tam jest.
Drugie na całe szczęście okazały się otwarte. Dziewczyna przekręciła gałkę, zaglądając do pomieszczenia. Pierwszą rzeczą, która rzuciła się w jej oczy było ogromne okno, które musiało być częścią ryzalitu. Zaciekawiona weszła w głąb pokoju, który był zdecydowanie większy niż wszystkie poprzednie. Zakurzone, białe ściany i podłoga z jasnego drewna. Duże, rzeźbione łóżko z baldachimem, który teraz właściwie przypominał jedynie zjedzony przez mole materiał. Koło niego mała komoda z trzema szufladkami. Na ścianie po prawo od drzwi znajdowały się dwie pary drzwi. Ruth otworzyła pierwsze, które okazały się szafą. Drugie natomiast prowadziły do dobrze zachowanej łazienki, gdzie o dziwo niebieskie oczy dziewczyny nie zlokalizowały żadnego insekta ani szkodnika.
Wyjrzała jeszcze przez okno, z którego miała dobry widok na okolicę. Trochę przeraził ją widok cmentarza na sąsiednim wzgórzu, które znajdowało się jakąś jedną trzecią mili od niej. Jednak nie specjalnie się tym przejęła. To jedynie kilka kamiennych tabliczek z nazwiskami, nic więcej.
Zostawiła plecak, schodząc na sam dół do rodzicielki. Chciała ją powiadomić martwym gryzoniu i tym, że już wybrała sobie pokój. Przy okazji mogła pomóc przy sprzątaniu.
- Znalazłam zdechłą mysz w jednym z pokoi na drugim piętrze.
- Cholera, agent nieruchomości zarzekał się, że nie ma żadnych szkodników. Znalazłaś coś jeszcze?
- Nie, więc może to po prostu pojedynczy przypadek.
- Miejmy nadzieję, inaczej będzie trzeba załatwić jakiegoś szczurołapa czy coś w tym rodzaju. Wybrałaś już sobie pokój?
- Tak, ten na strychu.
- Jesteś pewna? Nie chcesz może czegoś na drugim piętrze?
- Nie, to będzie dobre.
- To dobrze. Mogłabyś pozdejmować resztę tych prześcieradeł? Ja zajmę się tą nieszczęsną myszą. Będziemy musiały załatwić coś na kolacje. Chyba milę stąd widziałam jakiś market. Myślę, że spaghetti będzie w porządku... - Kobieta mówiła jeszcze coś do siebie, ale Ruth już jej nie słyszała, ponieważ ta przeszła już do innego pomieszczenia.
Nastolatka zaczęła zdejmować prześcieradła z ostatnich mebli w salonie. Zdziwiła się, kiedy zobaczyła pianino. Bardzo stare pianino. Odkryła klawisze i nacisnęła kilka z nich, dziwiąc się na czystość dźwięku, jaką wydobył z siebie instrument. Ten dom był pełen niespodzianek.
Odkryła jeszcze sofę i stolik, rzucając materiały na ich stertę, która utworzyła się już przy schodach.
Przeszła do następnego pomieszczenia, którym okazała się być kuchnia. Tu jedynie stół był zakryty, blaty za to były pokryte pięciocentymetrową warstwą kurzu. Dziewczyna westchnęła, wyobrażając sobie, że doprowadzenie tego domu do stanu czystości zajmie jakiś tydzień.
- Jedziesz ze mną do sklepu czy zostajesz? - spytała kobieta, biorąc do rąk torebkę.
- Jadę. Daj mi tylko chwilkę, skoczę po telefon na górę.
Nastolatka w mgnieniu oka znalazła się na strychu, łapiąc przy tym małą zadyszkę. Sport nigdy nie był jej mocną stroną.
Zdziwiła się, kiedy zobaczyła, że jej plecak jest lekko rozsunięty, ale postanowiła to zignorować. Pewnie po prostu go nie dosunęłam. Suwak poza tym ostatnio szwankował.
Z bocznej kieszonki wyjęła swój wysłużony aparat i schowała go do tylniej kieszeni spodni z przyzwyczajenia. Wyszła z pomieszczenia, nie zamykając nawet drzwi.
- Już jestem, możemy jechać. - Oznajmiła, widząc swoją mamę już gotową przy drzwiach.
Założyła na nogi lekko zniszczone trampki, które w niektórych miejscach nosiły na sobie ślady ziemi i trawy, a na plecy zarzuciła zieloną parkę. Szalik postanowiła zostawić, ponieważ była to jedynie jazda samochodem, więc raczej nie będzie zbyt wiele przebywać na dworze.
Otworzyła samochód i wsiadła na miejsce pasażera, nie czekając na mamę, która musiała jeszcze zamknąć dom. Zapięła pasy, ponieważ była naprawdę przewrażliwiona na punkcie bezpiecznej jazdy po małej stłuczce, którą miała kiedyś z Cody'm. Przezorny zawsze ubezpieczony. Elizabeth weszła do samochodu chwilę potem i obydwie odjechały spod willi.
Droga do marketu zajęła im piętnaście minut, a wszystko przez to, że źle skręciły. W końcu zaparkowały na małym parkingu, na którym postawione były jedynie dwa inne auta.
W sklepie rozdzieliły się - rodzicielka poszła poszukać składników do dzisiejszej kolacji oraz trochę innych produktów, które miały im starczyć na kilka najbliższych dni. Ruth natomiast udała się na dział z owocami, skąd wzięła kilka ładnie dojrzałych jabłek. Kiedy szukała matki złapała z półek jeszcze masło orzechowe i grube, sezamowe paluszki, postanawiając sobie jakoś osłodzić ten dzień, który z pewnością nie należał do najlepszych.
Kobietę blondynka znalazła dopiero przy kasach, kiedy ta rozglądała się nerwowo po sklepie w poszukiwaniu córki. Gdzieś z tyłu głowy krążyła jej myśl, że pierworodna mogła zwyczajnie uciec i próbować wrócić do Liverpoolu, choć było to do nastolatki zupełnie nie podobne.
Rodzicielka zapłaciła za zakupy i wyszły z marketu na jeszcze bardziej opustoszały parking, niż był wcześniej. Lampa przydrożna dziwnie mrugała, co chwila gasnąc i zaświecając się. Ru czuła się trochę jak w słabym horrorze.
Pod domem były niecałe dziesięć minut później, zauważając wóz firmy przeprowadzkowej.
- No nareszcie, myślałam, że już się nie doczekamy. Bierz zakupy, ja im powiem, gdzie co mają porozstawiać. - Powiedziała kobieta, po czym szybko opuściła samochód, kierując się w stronę ciężarówki.
Ruth wysiadła z samochodu, wyjęła z bagażnika zakupy i uprzednio prosząc mamę o otworzenie drzwi, ponieważ te w dalszym ciągu były zamknięte na klucz, weszła do domu. Zaniosła zakupy do kuchni i wróciła się do przedpokoju, żeby odwiesić kurtkę, zanim pracownicy zaczną chodzić w te i wewte. Nie chciała plątać im się pod nogami.
Zdziwiła się, kiedy zobaczyła, że jej szalik wcześniej niedbale rzucony, teraz leżał starannie złożony w kostkę na małej komodzie w korytarzu. Pewnie mama go złożyła, żeby nie było bałaganu. Jakby cały ten dom nie był jednym, wielkim zakurzonym bałaganem.
Postanowiła nie rozpakowywać zakupów, bo i tak jak na razie we wszystkich szafkach było brudno. Poza tym Elizabeth zawsze musiała mieć wszystko poukładane po swojemu.
Udała się do swojego pokoju, wcześniej biorąc z siatki z zakupami płyn do drewna i ściereczki. Postanowiła chociaż trochę tu posprzątać, żeby nie spać aż w takich bałaganie. Wzięła się w pierwszej kolejności za odkurzenie komody, ponieważ chciała rozpakować dziś chociaż kilka rzeczy.
Była przy wycieraniu ostatniej z trzech szuflad, kiedy przez uchylone drzwi wszedł lekko siwiejący mężczyzna z dość zabawnym zarostem.
- Twoja mama kazała przynieść to pudło do ciebie. Gdzie je postawić, panienko? - Zapytał, poprawiając karton w rękach.
- Myślę, że tam będzie w porządku. - Odpowiedziała Ru, wskazując na kąt pokoju.
Pracownik odstawił pudło na wskazane miejsce. Zdjął czapkę z logiem firmy, otarł pot z czoła, po czym ponownie ją założył i odwrócił się przodem do nastolatki.
- Nie straszno ci tak tu mieszkać?
- A niby czemu miałabym się bać? - Odparła nieco buńczucznie, unosząc brwi.
- W domach takich jak te lubią się dziać różne, niekoniecznie, jak wy to młodzi mawiacie, fajne rzeczy. Lepiej miej się panienko na baczności, nigdy nie wiadomo, jaką te stare mury skrywają historię. - Odrzekł tajemniczo i opuścił pomieszczenie, zostawiając Ruth w konsternacji.
Stary wariat. Pomyślała jedynie i wróciła do sprzątania.